Jakże piękne są zorze wieczorne, najpierw wpadające w ogniste kolory pomarańczy i różów, przechodząc następnie do odcieni ciepłych fioletów, a wygaszając się przyjmują barwy bladych brzoskwiń i odcieni wrzosów. Można zapatrzyć się w tę barwną paletę, która swoją zmiennością kolorów przywołuje na myśl fantastyczne baśniowe krainy, dzięki temu chociaż przez chwilę, aż do zachodu mamy możliwość dać zaczarować się światu.
Mieniące się dwutonowe tkaniny zawsze wpadają mi w oko. Przyciąga mnie niesamowitość splecenia włókien w taki sposób, że w zależności od kąta padania światła i ułożenia materiału obija różne tony i kolory. Technologia nie stanowi tu szczególnej tajemnicy, jednak efekt przepływu barw nadaje całości odrobinę magii.
Inspiracja prac projektantów pociągnęła mnie w stronę uszycia subtelnej sukienki zorzy wieczornej. W pierwszej kolejności, dzięki zakupom na zaprzyjaźnionej azjatyckiej stronie stałam się bogatsza w kolejne hafty na tiulu. Tym razem były to gotowe panele na tył i przód sukienki. Do mojej decyzji należało, która część zostanie wykorzystana na którą stronę ciała. Dopasowując panele do sylwetki musiałam je odpowiednio przyciąć, tak aby wzory układały się według planu. Bazą do sukienki był cielisty gorset (jak w przypadku Różyczki), do którego doszyłam bluzeczkę z cielistego, elastycznego tiulu, na który dopiero naszyłam panele z haftem. Uff… kto by się spodziewał, że szycie z mgły, mchu i paproci będzie miało aż tyle warstw!
Ciekawą historią było poszukiwanie przeze mnie odpowiedniej tkaniny na spódnicę. Odcienie haftu to pastelowe kolory żółci, błękitu i fioletu, a wyobraźnia podpowiadała mi, że najlepsza wersja mojej przyszłej kreacji powinna iść w stronę odcieni niebieskiego. Gdzieś podświadomie kiełkowała we mnie myśl, żeby tkanina mieniła się dwutonowo (zostałam skutecznie zarażona taką potrzebą, gdy zobaczyłam podobną tkaninę podszewkową) i była odpowiednio zwiewna. Spacery po licznych sklepach stacjonarnych jak i po witrynach internetowych nie przynosiły zadowalających skutków. Nigdzie nie było tkaniny, która w sposób ok, niech w ostateczności będzie, spełniałby chociaż minimum pierwotnej wizji. Niespodziewanie znalazłam tę jedyną i właściwą materyję będąc w zaprzyjaźnionym atelier krawieckim! Okazało się, że był tam niewielki jej kawałek, który na szczęście wystarczył na uszycie spódnicy z klinów z rozszerzonym dołem.
Koncepcja sukienki miała dojść do skutku, aby piękno haftu i zwiewności mogły triumfować!
Czy Murad i Saab byliby dumni z bycia inspiracją do takich projektów?